Piotr Protasiewicz: Polska w Drużynowym Pucharze Świata zawsze będzie faworytem

  • M2E
  • News
  • PGEE
27.12. 08:38
Piotr Protasiewicz: Polska w Drużynowym Pucharze Świata zawsze będzie faworytem

Fot. Patryk Kowalski

Piotr Protasiewicz, obecny dyrektor sportowy BETARD SPARTY Wrocław, to wielokrotny medalista Drużynowych Mistrzostw Świata. Polak na swoim koncie posiada cztery złote i trzy srebrne medale w turniejach, które od 2001 roku zostały przemianowane na Drużynowy Puchar Świata. W rozmowie z ekstraliga.pl wspomina o swoich startach z Orzełkiem na piersi.

Łukasz Rusiecki (ekstraliga.pl): Wróćmy do początków pana kariery zawodniczej w kadrze Polski. Jak wspomina pan pierwsze zawody Drużynowych Mistrzostw Świata w 1996 roku? Do kadry wszedł pan jeszcze jako junior mając 21 lat, zdobywając jednocześnie tytuł Indywidualnego Mistrza Świata Juniorów.

Piotr Protasiewicz (siedmiokrotny medalista mistrzostw Świata): To był okres buntu niektórych reprezentacji, ponieważ w zawodach FIM był wymóg korzystania z opon bez nacięć, które były trudne do jazdy, więc kilka teamów zbojkotowały te zawody. Drużyny składały się wtedy z dwóch zawodników i jednego rezerwowego. Ja w nagrodę za zdobycie tytułu Indywidualnego Mistrza Świata Juniorów, dostałem powołanie na tę imprezę. Skład tworzyli wtedy Tomasz Gollob, Sławomir Drabik i ja. Po pierwszym nieudanym biegu, w którym przyjechałem ostatni, zostałem zmieniony przez Sławomira Drabika, który zastępował mnie do końca turnieju. Obaj z Tomaszem odjechali świetne zawody i pamiętam, że było dużo emocji. Ja czułem, że te emocje nie zeszły ze mnie w pełni po finale Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów, bo te zawody w Diedenbergen były dla mnie dużym przeżyciem i czułem się nie w pełni skupiony. Zdobyłem jednak medal i stanąłem na podium. Wydarzenie to było dla mnie wielkim przeżyciem, ponieważ wciąż byłem młodzieżowcem i pamiętam te zawody do dzisiaj.

Rok później srebrny medal, gdzie jeździł pan w parze z Tomaszem Gollobem, a wokół waszego duetu krążyło sporo mitów i pogłosek. Wydaje się, że ta rywalizacja napędzała was obu, ale czy trudno było skonsolidować się w tej sytuacji, gdzie właściwie sami dźwigaliście ciężar wyniku?

Ja byłem wtedy rezerwowym, a w podstawowym składzie był Jacek Krzyżaniak, którego zmieniłem po pierwszym nieudanym biegu i zostałem w składzie do końca. My z Tomaszem mogliśmy się poróżniać prywatnie, ale on potrafił wyczyniać cuda, jeśli chodzi o jazdę parą i gdyby nie mój błąd w biegu z reprezentacją Szwecji, gdzie wpadłem w dziurę, i jadąc na 5:1, pociągnęło mnie tak, że wjechałem w tor jazdy Tomasza, co wykorzystał Tony Rickardsson i przedarł się na prowadzenie. Z podwójnego prowadzenia zrobił się remis i przegraliśmy złoty medal bodajże jednym punktem. Miałem po tych zawodach do siebie dużo pretensji i gryzło mnie to wiele dni po zawodach, bo mieliśmy złoto na wyciągnięcie ręki i czułbym się, jak osoba, która wniosła więcej, niż przed rokiem. Sytuacja potoczyła się, jednak tak, a nie inaczej. Niestety pilski tor po opadach był trudny do jazdy i mimo srebrnego medalu, miałem spory niedosyt, ponieważ właściwie tylko i wyłącznie mój błąd spowodował, że zwycięstwo uciekło nam sprzed nosa.

Kolejnym sukcesem po łatwo wygranym barażu w Gdańsku jest 2001 rok i ponowne srebro, gdzie do Australii zabrakło zaledwie trzy “oczka”. Kadra Polski, tak naprawdę funkcjonowała wtedy bez profesjonalnego sztabu szkoleniowego. Kto wówczas scalał wszystkich zawodników i motywował do współpracy? Czy był to wspominany Tomasz Gollob?

Sport żużlowy idzie w kierunku profesjonalizmu i to jest ogromna różnica względem tego, jak wyglądało to dwadzieścia lat temu. Finalnie na torze nikogo nie trzeba było motywować, ponieważ do kadry wyłaniani byli najlepsi polscy żużlowcy. Jechaliśmy przed własną publicznością i był to pierwszy rok w Drużynowego Pucharu Świata w tej formule. Było dużo marketingu i pierwszy raz mieliśmy większego, oficjalnego sponsora kadry, także całe przedsięwzięcie było sporym wyzwaniem. Wszystko było bardzo profesjonalnie przygotowane, choć wiadomo, że nie wyglądało to jak dzisiaj, co wiąże się z czasami, w których jesteśmy obecnie, ale wtedy, niestety, nie udało się wygrać. Zespół ciągnął Tomasz Gollob, ale zabrakło punktów moich oraz Jacka Krzyżaniaka. Zdobyliśmy srebrny medal i na to wtedy było nas stać, bo świetnie dysponowana była Australia na czele z Jasonem Crumpem, aczkolwiek to kolejny medal do kolekcji.

W 2002 roku, z kolei świetnie zaprezentował się pan w Eastbourne w półfinale, natomiast finał w Peteborough poszło już nam, delikatnie mówiąc, kiepsko. Rok później znów zajmujemy czwarte miejsce w duńskim Holsted. Czy te trudniejsze tory były naszą zmorą? Przykładowo, Marek Cieślak wspominał, że Tomasz Gollob na zawody Drużynowego Puchar Świata w Anglii kupował specjalne silniki i my jako kadra tak naprawdę nie byliśmy zbyt dobrze przygotowani sprzętowo na takie tory.

Jeśli chodzi o zawody w Peterborough to się nie zgadzam, ponieważ półfinał jechaliśmy na torze w Eastbourne, który był jednym z najtrudniejszych torów w Anglii, natomiast finał odbył się na moim domowym torze w Peterborough, gdzie ścigałem się na co dzień. Ten tor był typowo polski – długi i szeroki oraz szybki. Śmiało można było tam rywalizować na sprzęcie, którego używaliśmy w Polsce, więc nie doszukiwałbym się akurat w tych zawodach przyczyny sprzętowej. Nie pamiętam czy akurat Krzysztof Cegielski też jeździł w Anglii, ale chyba tak. Półfinał w Eastbourne na bardzo trudnym torze, jak widać, poszedł nam świetnie, ale finał na dużo łatwiejszym do jazdy owalu nam zupełnie nie wyszedł i byliśmy najzwyczajniej w świecie słabsi od pozostałych drużyn. Druga sprawa to fakt, że startowało się wtedy w pięciu. W 2003 roku również kolejna porażka na torze w Vojens. Rok później nie startowałem, ale na szczęście odbiliśmy sobie te niepowodzenia w 2005 roku na torze we Wrocławiu, gdzie wywalczyliśmy złoto, demolując resztę stawki ogromną liczbą punktów. Dla nas było to swoiste zwieńczenie trudów poprzednich sezonów w tych imprezach.

W latach dwutysięcznych w sumie trzykrotnie zdobywał pan złoto w DPŚ: 2005 rok Wrocław, 2009 – Leszno i 2011 – Gorzów. Z perspektywy czasu najtrudniejszy wydawał się finał w Lesznie, w którym wygraliśmy jednym punktem z Australią, ale pan wywalczył tylko 3 punkty w 4 biegach. Nie miał pan obaw, że jeśli nie zdobędziemy mistrzostwa, zostanie pan okrzyknięty głównym winowajcą tego stanu rzeczy?

Nie było to mój turniej, tym bardziej, że jechaliśmy tam po opadach deszczu i trudno było mi się dopasować do toru. Tomasz Gollob również jechał słabe zawody, bo zdobył 5 albo 6 punktów, więc niewiele więcej niż ja, jednak wygrał ostatni, najważniejszy bieg na motocyklu Krzysztofa Kasprzaka. Pozostałe turnieje były bardzo dobre w moim wykonaniu. We Wrocławiu było bardzo dobrze, w Gorzowie było trudno, ponieważ po pierwszym nieudanym biegu zostałem zmieniony i nie jechałem przez dziesięć wyścigów, ale zmieniliśmy motocykl i było: 3,2,3, a było trudno o tyle, że na każdy mój bieg rywale wystawiali jokera. Wytrzymałem ciśnienie i mimo tego, że przegrywaliśmy również stosując jokera w postaci Tomka Golloba, to zasłużenie zwyciężyliśmy. Następnie był jeszcze 2014 rok, gdzie przegraliśmy złoto na mecie ostatniego wyścigu. Suma summarum mam na koncie cztery złota i trzy srebra to nie jest złe osiągnięcie. Każdy z tych finałów mocno zapadł w mojej pamięci.

Czy jest pan zadowolony z tego dorobku czy może jest niewielki niedosyt?

Wiem, że można to bagatelizować, ale to jest siedem medali mistrzostw świata i niewielu jest polskich zawodników z większymi osiągnięciami w tych turniejach. Jestem bardzo zadowolony i dumny z bycia w kadrze przez tak wiele lat i drogi, która przeszedłem wspólnie z moimi kolegami.

Czy odczuwał pan większą presję w tych zawodach, niż pracując w zawodach indywidualnych wyłącznie na swój dorobek?

Ja akurat sobie gorzej radziłem mentalnie w turniejach indywidualnych, czyli w Speedway Grand Prix, gdzie za wszelką cenę chciałem jeszcze lepiej się prezentować, a tak naprawdę się spalałem. W drużynówkach miałem za to dużo więcej lepszych, niż gorszych występów. Czułem się swobodniej i potrafiłem się lepiej odnaleźć, choć nie zawsze było doskonale. Sumując – dużo więcej było występów dobrych, niż złych i jeździło mi się lepiej, ponieważ lepiej odnajdywałem się w takich zawodach.

Jak pan ocenia szansę kadry na PGE Narodowym? Presja powinna być ogromna, choć uważa się, że ze względu na nieprzewidywalny tor, nie będziemy należeć do faworytów?

Polska w Drużynowym Pucharze Świata zawsze będzie faworytem. Mamy tak wielu dobrych, polskich zawodników, że moglibyśmy stworzyć dwie dobre albo bardzo dobre drużyny, złożone z naszych reprezentantów. Po stronie trenera jest to, by w danym momencie wybrać tych najlepszych i niekoniecznie muszą to być zawodnicy obecnie powołani do kadry, bo nikt nie wie, w jakiej formie w miesiącu rozgrywania finału Drużynowego Pucharu Świata będzie przykładowo Maciej Janowski czy Kacper Woryna albo inni zawodnicy, których nie ma w kadrze, a mają potencjał, żeby tam być. Ja również niejednokrotnie nie byłem w kadrze, a finalnie zostałem powoływany i jechałem na zawody. Z pewnością obiekt na PGE Narodowym jest specyficzny o tyle, że dużo trudniej się na nim wyprzedza niż na stałych torach. Kadra Australii wydaje się na dzień dzisiejszy bardzo mocną i uważam, że będzie jednym z głównych kandydatów do wywalczenia złota, bo mają w swoich szeregach zawodników doskonale radzących sobie na krótkich torach, co pokazują ich wyniki w Warszawie. Nie będzie łatwo, ale to jest Drużynowy Puchar Świata czyli wielkie święto i show z dużą liczbą kibiców. Presja jest zawsze i niezależnie od tego czy jeździmy w Anglii, Polsce, czy gdziekolwiek indziej, nasza reprezentacja jest upatrywana w roli faworytów. Wierzę, że chłopaki sobie poradzą z tym zadaniem.

Trenerem kadry został Stanisław Chomski. Czy podziela pan opinię większości środowiska, które popiera ten wybór i czy wyobraża pan siebie w takiej roli za jakiś czas?

Ja nie jestem godzien, by wystawiać laurkę panu Stanisławowi Chomskiemu, bo nie dorastam mu do pięt osiągnięciami i doświadczeniem, więc byłoby nietaktem, żeby go oceniać, choć uważam, że to bardzo wybór. Ja pod wodzą pana Stanisława Chomskiego zdobyłem w 2005 roku złoto w Drużynowym Pucharze Świata i bardzo go szanuję oraz wysoko oceniam jego warsztat, ponieważ ten człowiek jest tak naprawdę legendą tego sportu jeśli chodzi o trenerkę w Polsce. Jeżeli chodzi o moją karierę trenerską, to na dzisiaj jestem we Wrocławiu, gdzie jest mój klub i moje miejsce. Nie wybiegam daleko w przyszłość, bo nie wiem, co będzie. Rola menedżera drużyny jest bardzo gorącym stołkiem i trudno jest cokolwiek planować na lata. Dzisiaj jest tak, a za chwilę może być zupełnie inaczej, ale czas pokaże, jaka będzie przyszłość.

Łukasz Rusiecki

newsletter

Polityce prywatności.
© Ekstraliga Żużlowa sp z o.o.
  • FIM
  • PZM
Nasze media społecznościowe
Pobierz oficjalną aplikację
Język
PL