Niedzielne derby Pomorza padły łupem Get Well Toruń. MRGARDEN GKM Grudziądz nie potrafił przeciwstawić się dobrze dysponowanym podopiecznym Jacka Gajewskiego. To torunianom udało się szybciej prawidłowo odczytać nawierzchnię toru przy Hallera 4 i po raz pierwszy od pamiętnego spotkania w 1996 roku wywieźć z Grudziądza dwa punkty.
Sytuacja “Aniołów” przed niedzielnym spotkaniem była nie do pozazdroszczenia, jednak goście nie zamierzali poddać się bez walki. – Dopóki jesteśmy w grze, to cały czas walczymy. PGE Ekstraliga jest nieobliczalna. Cieszymy się ze zwycięstwa. Te punkty są nam bardzo potrzebne – powiedział dla speedwayekstraliga.pl Adrian Miedziński.
Dla drużyny z Torunia był to bardzo intensywny weekend. W piątek rozegrała zaległe spotkanie na torze Włókniarza Vitroszlif CrossFit Częstochowa. Po upadku w tamtych zawodach 31-letni wychowanek toruńskiego Apatora w niedzielę nie czuł się komfortowo. – Odczuwałem jeszcze skutki upadku w Częstochowie. Nie czułem się zbyt dobrze. To był kryzysowy dzień, tym bardziej cieszę się, że udało się pozbierać te punkty i dorzucić do zwycięstwa – dodał.
Zawodnicy oraz sztab trenerski Get Well nie ukrywali, że bardzo duży wpływ na wynik meczu mogły mieć warunki atmosferyczne, które wymusiły na gospodarzach przygotowanie całkiem innego niż zwykle toru. Taką opinie podziela również Adrian Miedziński. – Widać było, że gospodarzom warunki torowe przeszkadzały. Tor jest dla każdego taki sam, jednak jeśli są takie warunki, to miejscowym jest trudniej. Goście zawsze nastawiają się na to, co jest w danej chwili.
Adrian Miedziński odniósł się również do sytuacji, która miała miejsce w trzecim biegu spotkania, w którym doszło do groźnego upadku Rafała Okoniewskiego. Zawodnik gości został z tego biegu wykluczony, jednak nie do końca zgadzał się z decyzją sędziego. – Moim zdaniem decyzja sędziego nie była słuszna. Dotknąłem na pewno delikatnie Rafała Okoniewskiego, ale to nie była przyczyna tego upadku. Tor był dziś wymagający i Rafała podniosło. Nie czułem się winny tej sytuacji – zakończył Miedziński.
Kamil Rychlicki
Fot. Marcin Karczewski