Janusz Kołodziej bardzo ciepło wspomina swoje wspólne starty z Tomaszem Gollobem w drużynie Unii Tarnów. Obecny zawodnik FOGO Unii Leszno wraca też pamięcią do swojego pierwszego tytułu IMP i zachęca do udziału w organizowanej przez PGE Ekstraligę i PZM akcji pomocy dla najbardziej utytułowanego polskiego żużlowca.
Jesteś jednym z tych zawodników, którzy wychowali się na jeździe Tomasza Golloba.
Janusz Kołodziej: – Zaczynając swoją przygodę z żużlem spędziłem mnóstwo czasu na oglądaniu cyklu Grand Prix, czy finałów mistrzostw Polski. Wtedy jeździło się na bardzo zróżnicowanych nawierzchniach, także takich błotniastych, a na nich brylował Tomasz Gollob. Zawsze go za to podziwiałem, że w trudnych warunkach doskonale sobie radzi i walczy jak lew. W swojej karierze miał mnóstwo upadków, ale zawsze walczył. Pomimo wielu trudności wreszcie udało mu się zdobyć upragniony tytuł mistrza świata w 2010 roku.
Przyszły też czasy wspólnych startów w Tarnowie. Jak bardzo niezwykłe są to wspomnienia?
– Miałem to szczęście, że mogłem ścigać się z Tomkiem Gollobem w jednej drużynie. Jeszcze będąc młodym zawodnikiem w 2. lidze, miałem marzenie: “kurcze, ale byłoby fajnie, jakby tutaj w Tarnowie pojawili się tacy świetni zawodnicy jak Tony Rickardsson, czy właśnie Tomasz Gollob.” Wtedy mieliśmy fajną naszą tarnowską ekipę. Byliśmy ja, Marcin Rempała, Robert Wardzała, Paweł Baran, czy Staszek Burza. Kiedy przed sezonem 2004 rzeczywiście się to wydarzyło, wiedziałem, że cuda naprawdę się zdarzają. Oni pokazali nam wtedy, że na tarnowskim torze można jechać jeszcze szybciej.
Pamiętasz ten moment, kiedy ogłoszono, że obaj trafią właśnie do Unii Tarnów?
– Pamiętam jak do Tarnowa przyszedł pan Grzegorz Ślak i Rafineria Trzebinia. Kiedy awansowaliśmy, to właśnie on zapytał nas: “słuchajcie, awansowaliśmy i co teraz zrobić, żeby nasza drużyna mogła rządzić w Ekstralidze?”. I wtedy Robert Wardzała zażartował – “najlepiej to wziąć Tomasza Golloba i Tony’ego Rickardssona!”. Pamiętam, że wtedy od razu był jeden wielki śmiech, a za jakiś czas okazało się, że oni byli w Tarnowie.
Później pojawiły się sukcesy, w których główną rolę odgrywał nie kto inny jak Tomasz Gollob…
– To było dla mnie niesamowite przeżycie. Będąc w zespole z Tomaszem Gollobem mogłem podpatrywać, uczyć się jazdy i zachowania w parkingu. Byłem wniebowzięty, że mogłem startować w takim zespole. Zawsze pomagał całej drużynie i doradzał w każdym żużlowym aspekcie. Nigdy nie był indywidualistą w meczu ligowym. To zostawiał sobie na Grand Prix. Na mecze ligowe Tomasz zawsze był wypoczęty. Umiał to dzielić. Kiedy ja jeździłem w cyklu, tylko jeden sezon, było to dla mnie bardzo męczące i czułem się nieprzygotowany do zawodów ligowych. Tomek idealnie to balansował.
Czy najmilszym wspomnieniem z rywalizacji na torze jest 15. bieg finału IMP z 2005 roku? Wtedy na ostatnim łuku wydarłeś tytuł Tomaszowi Gollobowi.
– Po tym finale w moim życiu wiele się zmieniło. To był zaczarowany wieczór. Wsiadałem na motor i wychodziło tak, jak wychodziło. Bieg z Tomaszem Gollobem dziwnie się ułożył. Wiem, że do połowy jego trwania robiłem błędy, jechałem za wąsko. Zmieniłem strategię, ale Tomek też zmienił tyle, że na złą. Jeszcze oglądał się na przedostatniej prostej i wtedy go zmyliłem, bo akurat byłem przy krawężniku. Ostatni dystans pojechał na pewniaka środkiem, a ja niewiele myśląc, pojechałem po szerokiej i wyprzedziłem Tomka. Do dzisiaj niektórzy myślą, że Tomasz mnie specjalnie puścił, ale każdy kto widział jego reakcję wie, że nie było to celowe.
Doskonale pamiętasz tamten wyścig. Tak często go oglądasz?
– Nie, nie (śmiech). Tak mi to tkwi w pamięci. Chociaż, gdy oglądałem ostatnio mecz w internecie, ten bieg włączył mi się gdzieś pomiędzy. Oglądałem to parę razy, ale też doskonale pamiętam te wydarzenia. Ten dzień był dla mnie niesamowity. Pierwszy tytuł smakuje zupełnie inaczej. Poza tym cały stadion w Tarnowie krzyczał, a ja płakałem. Niesamowita sprawa, tym bardziej, że ten tytuł dał mi bardzo dużo wiary i nadziei na przyszłość.
Podczas tegorocznej Gali PGE Ekstraligi ogłoszono pomoc dla Tomasza Golloba, który wielokrotnie sam pomagał innym.
– Tak, oczywiście. Każdy z nas potrzebuje pomocy w trudnych chwilach. Tomek Gollob jest teraz na jednym z ostrzejszych łuków swojego życia. Musimy podarować mu dużo pomocy i okazać nasze wsparcie. Mam nadzieję, że wiele osób podzieli się tą pomocą, okazując jednocześnie swoją wdzięczność. To człowiek, który napędzał nas Polaków przez te wszystkie lata. Zrobił najwięcej dla żużla w naszej historii.
Wielu zgodzi się, że gdyby nie Tomasz Gollob, dziś nie mielibyśmy tylu sukcesów na koncie.
– Tomek do dziś napędza młodych zawodników. Każdy chce być najlepszy, niczym Tomasz Gollob. Jego sukcesy najlepiej do tego pobudzają.
Ciągle pojawiają się pytania, co by było gdyby nie ten nieszczęsny trening. Czasu niestety nie odwrócimy, a nasz mistrz musi stoczyć jeszcze jeden trudny wyścig.
– Tak naprawdę ten wypadek potwierdza, że niewiele musi się wydarzyć, aby skutki były fatalne. Sam jeżdżę na motorze crossowym i wiem, jak niewiele trzeba dostać porządnie od motocykla i ponieść przykre konsekwencje. To poruszająca historia.
Tym bardziej, że tego rodzaju trening jest jednym ze sposobów na wejście w tryb meczowy?
– Tak. Zaraz miał być mecz. Tomek pojechał na rozgrzewkę, bo każdy z nas stara się rozgrzać w różny sposób przed zawodami. W każdym momencie można zrobić sobie krzywdę. Tomek Gollob kontuzji i różnych przykrych sytuacji w życiu miał mnóstwo i wydawało się, że fatum od niego odeszło, a on sam z czasem się uspokoił jakoś bardziej, by jak najlepiej walczyć dla swojej drużyny w Grudziądzu. No i niestety. Los bywa okrutny. Przed Tomkiem znów trudna rywalizacja i walka z samym sobą, ale nieraz pokazywał nam na torze, że potrafi wyjść z najgorszych opresji. Wiemy, że będzie ciężko, ale będzie dobrze.
Rafał Martuszewski
Fot. Wojciech Tarchlski